Jest 7.49 rano, a ja czuję się jak w odcinku Race Across The World.
Biegniemy z naszego hotelu na dworzec autobusowy w Genewie, lekko zamroczeni po poprzedniej nocy, niebo - podobnie jak ja - nie jest jeszcze całkiem rozbudzone. Pokonując barierę językową i sortując nasze bilety, czekamy, aby dowiedzieć się, czy pogoda jest wystarczająco spokojna, abyśmy mogli odwiedzić Glacier 3000 - szwajcarską wycieczkę górską, podczas której białe Boże Narodzenie jest gwarantowane.
Credits: PA;
Szczęście jest po naszej stronie, gdy otrzymujemy kciuki w górę od Babisa, naszego kierowcy i przewodnika, i wszyscy wskakujemy do jego autobusu, aby udać się na wzgórza.
To dwie i pół godziny jazdy od centrum Genewy, gdzie wylądowałem na długi weekend świąteczny. Drugie co do wielkości miasto Szwajcarii leży na południowym krańcu Jeziora Genewskiego i jest otoczone ośnieżonymi górami Jura, Mont Blanc i Alpami - idealne jak z obrazka, szczególnie o tej porze roku.
"To jak świąteczna bajka przez cały rok" - mówi Babis.
Wspinamy się wyżej w górach, mijając świąteczne sceny zaśnieżonych gór i szwajcarskich domków tak odległych, że trudno sobie wyobrazić, jak się do nich dostać. Śnieg leży na gałęziach jak królewski lukier na domku z piernika, a moje oczy cieszą się lasem jodłowym w każdym kierunku.
Zdjęcia: PA;
Po dotarciu na miejsce wjeżdżamy kolejką linową na wysokość 3000 m n.p.m. i docieramy do podnóża jedynego na świecie wiszącego mostu łączącego dwa gigantyczne szczyty. Widzę o wiele za dużo światła dziennego między mną a ziemią, a kiedy wiatr się wzmaga - właśnie wtedy, gdy zaszedłem za daleko, by zawrócić - zaczyna się naprawdę chwiać.
Jest minus 12 stopni, moje ręce są odrętwiałe - nawet w rękawiczkach - chwytając się boków. To przerażające i ekscytujące, gdy stawiam małe kroki po 107-metrowym moście. Wokół mnie słońce świeci na ośnieżone szczyty, płatki śniegu lądują na moich rzęsach, gdy patrzę w górę, aby utrwalić widok w mojej pamięci. Pod koniec Peak Walk robimy sobie zdjęcia wśród widoków na Matterhorn i Mont Blanc, a następnie wracamy na gorącą czekoladę do kawiarni.
Przez całą wieczność zastanawiam się nad zjazdem wyciągiem krzesełkowym na lodowiec. (Przez całe życie miałem lęk wysokości). Nie musiałam się martwić, stromy górski widok w dół jest owłosiony, ale prędkość podróży jest tak wolna, że uspokaja. Dopiero gdy się zatrzymujemy i zwisamy, moje tętno przyspiesza.
Lodowiec jest dalej w dół - i szczerze mówiąc, przy tej pogodzie - ledwo widoczny. Ale jest inny sposób, aby się tam dostać - saniami.
Zbyt długo zastanawiam się, w którą stronę na nich usiąść, ale gdy już trafię w odpowiednie miejsce, zjazd przestaje być wyborem. Ścigam się coraz szybciej w dół spadku, gdy panika zaczyna opadać i z jakiegoś powodu decyduję się położyć, próbując zwolnić. Oczywiście dzieje się odwrotnie i piszczę głośniej, zanim muszę wymusić pełny komandoski roll, aby spaść. Ale to takie zabawne. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo się śmiałam - albo jeździłam na sankach. Mój brzuch wypełniają motyle, a serce przepełnia radość. Tutaj wszyscy dorośli znów stają się dziećmi.
Po powrocie do miasta, gdzie temperatura właśnie osiąga wartości ujemne, niebo jest błękitne, gdy wyruszamy na spacer wokół Jeziora Genewskiego. Na 8-kilometrowej pętli biegacze są w sile, omijając kałuże wody, które są porywane i wypluwane przez pogodę. To, co brzmi jak krowie dzwonki, okazuje się być łodziami zacumowanymi przy nabrzeżu, wiatr gwiżdże na ich masztach i łańcuchach, jak jakaś orkiestra perkusyjna.
Sztuka jest wszędzie w Genewie, od brązowych koni i połamanych krzeseł po przytulone ciała i Aleję Flag rozciągającą się aż do budynku ONZ. Miasto jest bardzo przyjazne dla pieszych, a także niezależne, z bardzo małą liczbą znanych marek zdobiących ulice. Architektura z XVIII i XIX wieku jest piękna i można tu zjeść prawie każdy rodzaj kuchni, jaki można sobie wyobrazić, choć tak naprawdę jestem tu tylko dla dwóch najbardziej poszukiwanych szwajcarskich przysmaków.
Szwajcarska czekolada jest oczywiście przepyszna. I choć jestem zahipnotyzowana 12 miliardami odmian czekolady Lindt, najstarszą marką w Genewie jest Favarger. W mieście znajduje się ponad 20 sklepów z czekoladą, od Laderach po Canonica, ale moim ulubionym jest Sweetzerland, gdzie znajduje się tylko jeden sklep sprzedający organiczną szwajcarską czekoladę, wykonaną według receptury stworzonej przez kobiety. Cztery smakołyki wielkości kęsa kosztują 12chf (11,30 funta), więc weź ze sobą kartę kredytową - Genewa nie twierdzi, że jest tania.
Credits: PA;
Ale po tych wszystkich spacerach, prawdziwą nagrodą musi być serowe fondue. Narodowe danie Szwajcarii nie zawodzi w Auberge de Saviese - dwie minuty spacerem od jeziora - gdzie gęsty zapach fromage unosi się w nosie już po przekroczeniu drzwi. Drewniane stoły i krzesła są zapchane, aby pomieścić jak najwięcej głodnych gości, pośród szwajcarskiej flagi, świateł wykonanych z beczek i drewnianych zegarów z kukułką, ćwierkających co godzinę.
Twierdząc, że serwują "najlepsze fondue (i raclette) w Genewie", najpopularniejsza opcja pół na pół (29 funtów za osobę) przybywa w oświetlonym miedzianym garnku, bulgocząc, bekając i błagając o zjedzenie. Stół zastawiony jest koszami z pieczywem, gotowanymi ziemniakami, talerzem owoców, frytkami i ogromnymi widelcami, a my jesteśmy instruowani, jak ładować, maczać i wirować. Jest to zupełnie niesmaczne i całkowicie uzależniające.
Moja świąteczna ucieczka nie jest jednak kompletna bez wycieczki na jarmark bożonarodzeniowy w Genewie, gdzie Noel au Quai przekształca brzeg jeziora w zimową krainę czarów pełną drewnianych domków, migoczących lampek, kubków grzanego wina, więcej fondue, stoisk artystycznych, świątecznego pubu i staromodnej karuzeli. Wędrując po chodnikach, chłonąc widoki, dźwięki i zapachy, moje serce znów czuje się pełne. Jestem oficjalnie gotowa na sezon świąteczny.








